capa capa
2011
BLOG

Kryptonim "pożyteczni idioci", czyli nu, pagadi

capa capa Polityka Obserwuj notkę 96

Moskiewscy przywódcy nigdy nie spali spokojnie. I zawsze knuli. Knuli, jak przystało na szachistów i brydżystów, wymyślając takie konfiguracje, które nie śniły się zwyczajnym analitykom politycznym. Podstawą każdej konfiguracji była prosta zasada - w każdym państwie mieć swojego człowieka. Jeśli rządził - dobrze, jeśli tkwił w opozycji - jeszcze lepiej, bo to stwarzało możliwości, że będzie go można wykorzystać w przyszłości. 

Mury Kremla nie byłyby tak krzepkie, gdyby w drugim supermocarstwie nie można było liczyć na wsparcie. A jak można takie wsparcie uzyskać? W prosty sposób. Mieć w nim swojego człowieka, jeszcze lepiej, gdy można mieć kilku ludzi. Rzecz jasna uśpionych. Najlepiej takich, którzy systematycznie zażywają luminal. Z krajów bliższych ("kura nie ptica") upatrzono sobie Węgry i Polskę. Nie wiem dlaczego, nie lubię luminalu.

Może dlatego, ale to wyłącznie sugestia, że w obu tych państwach przez długi czas przy władzy pozostawały środowiska wprost ziejące zoologiczną nienawiścią do kremlowskich władców. Apogeum tej nienawiści zaobserwowano na Węgrzech podczas rządów pana G., w Polsce podczas rządów pana T. i pani K. Tych troje tak skutecznie podpopywało fundamenty matuszki, że dłużej nie można było czekać. Uruchomiono akcję pod kryptonimem "pożyteczni idioci", co oznaczało, że dwaj od dawna przygotowywani do działania ludzie muszą odstawić luminal.

Do działania pobudzono również ciężkie figury zza Oceanu o pseudonimach Wieża i Hetman. Oni w pocie czoła przygotowali grunt do wielkiej zmiany. Zwłaszcza że od dawna przygotowywali do gry jednego z dwóch najbardziej wpływowych agentów. W centrali nadano mu pseudonim Justas. Justas, lepiej znany jako Victor Orban, w Budapeszcie obalił znienawidzone rządy antyrosyjskiej kliki. Klikę skompromitowano nagraniami ("kłamaliśmy, kłamiemy, będziemy kłamać"). Justasowi udało się wcześniej, jest młodszy, bardziej energiczny, nie lubi kotów, woli niedźwiedzie. J23, taki pseudonim nadano drugiemu agentowi, miał mniej szczęścia. Nie dlatego, że brakowało mu zdolności. Jest geniuszem zła, ale jego przeciwnicy byli geniuszami dobra. Pod ich rządami Polska rosła w siłę, naród w dostatek. Z Moskwy rzucano im kłody pod nogi, a zza Oceanu przylatywały złowieszcze stonki. Nic nie pomagało. Gdybyż jeszcze ci polscy włodarze byli dobrze nastawieni do Kremla, ale gdzież tam. Bez przerwy robiono podkopy, żeby wysadzić go w powietrze. Gdyby chociaż te podkopy robiono nocą, byłoby pół biedy. W Moskwie mogliby pomyśleć, że to prezydent Łukaszenka zagalopował się przy zbieraniu ziemniaków i dokopał się pod Kreml. Podkopy robiono w świetle dnia, ze śpiewem na ustach i z fanfarami. Znosił to Paweł, nareszcie nie może, jak nie trzaśnie żelazną pięścią w biurko (poszło w drobny mak, a zabytkowe było) i nie wrzaśnie: "Zabrać Kaczyńskiemu luminal, J23 wkracza do akcji".  

I stało się. Nic już nas nie uratuje. Tylko rwać włosy z głów, brać kredyt, kupić bilet i uciekać, gdzie pieprz rośnie. Chyba że ...

Nadzieja nigdy nie umiera. Chyba że dzielna pani premier wdzieje zbroję, wskoczy na koń, uformuje partyjną husarię, aresztuje J23 i jego popleczników, blogerowi Lubiczowi, który wszystkich nas w porę ostrzegł wręczy Czekoladowego Orła z Kotylionami, a w kierunku Kremla swą koloraturą zawoła: "Nu, Wołodia! Nu, pagadi!"    

capa
O mnie capa

"Jestem jak harfa eolska, która wyda kilka pięknych dźwięków, ale nie zagra żadnej pieśni."

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka