capa capa
5110
BLOG

Uchodźcy, czyli proroctwo Raspaila

capa capa Polityka Obserwuj notkę 60

Nikt nie lubi proroków, zwłaszcza takich, których proroctwa się spełniają. Proroków się zabija, wysyła na wygnanie albo, karząc ich w sposób najbardziej okrutny, skazuje na niepamięć. Gdy na początku lat siedemdziesiątych Raspail, ostrzegając Francję, ostrzegał też Europę, zapewne stukano się w czoła. Durny reakcjonista, który niczego nie rozumie i niczego nie aprobuje, zapragnął nastraszyć wolny świat. Świat, który dawno wyzbył się jakiegokolwiek strachu. A pisarz, daleki przecież od  zdolności profetycznych, posługując się wyłącznie darem obserwacji i zdrowym rozsądkiem, przeczuwał przeszłość. Sam zapewne nieświadom, jak szybko jego wyobraźnia może przybrać formy jak najbardziej realne.

U wrót Francji, ukochanej Francji Raspaila, stanęli uchodźcy. Mnóstwo uchodźców, którzy poszukiwali pomocy, nie przejawiając, jak się wydawało, żadnych złych intencji. Zwyciężył odruch współczucia. Bracia chcieli witać braci, chociaż ci ostatni wyglądali inaczej, z otwartymi ramionami. Nie zdążyli. Ci, którzy nie mieli łusek na oczach, nie mieli też złudzeń. I, jak zwykle bywa w takich sytuacjach, była ich tylko garstka. Ta garstka stanowiła tytułowy obóz świętych gromadzący ludzi pozbawionych nadziei, którzy wiedząc, że zginą w błyskawicznym tempie, postanowili stawić czoło złu. Skończyło się tak, jak skończyć się musiało.

Tego wprawdzie Raspail nie napisał, ale można by za niego uzupełnić, że po zwycięstwie szukających pomocy każda opowieść o Francji mogłaby się zaczynać od słów: "we Francji, czyli nigdzie".

Oczywiście, wszyscy wiemy, że to jedynie powieść, że w powieści trzeba się posługiwać metodą wyolbrzymiania, żeby osiągnąć określony efekt. Że to, przed czym Raspail ostrzegał, nigdy nie ujrzy światła dziennego. Że tamci uchodźcy, dzicz pozbawiona zasad, nijak się ma do uchodźców współczesnych przepełnionych ideami braterstwa, poszanowania i tolerancji. Że pomagając im, wznosimy się na szczyty humanitaryzmu, a z czasem stworzymy Europę (może cały świat), która nie tylko nie będzie musiała mieć granic, ale wszystkich uczyni braćmi. Na sztandarach wypiszemy gens una sumus, podamy sobie dłonie i wspólnie ruszymy w tan. Zapanuje wieczny karnawał.

Wiemy jednak również, nauczeni wielowiekowym doświadczeniem, czym kończą się wszelkie, chociażby z pozoru wyglądały bajecznie, utopie.

I jeszcze jedno. Załóżmy, że Raspail się nie mylił. Wszystko skończyło się tak samo, z tą tylko różnicą, że "obozem świętych" będą Niemcy, obozem znacznie większym i znacznie silniejszym. Czy i wówczas będzie można rzec, że rzecz dzieje się "w Niemczech, czyli nigdzie"?   

capa
O mnie capa

"Jestem jak harfa eolska, która wyda kilka pięknych dźwięków, ale nie zagra żadnej pieśni."

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka