capa capa
864
BLOG

Ewa "Miś" - Kopacz. Z Dornem w tle

capa capa Polityka Obserwuj notkę 26

Nikt nie mógł spać spokojnie, czekając na dzisiejszą Radę Krajową Platformy Obywatelskiej. Spodziewano się napięcia porównywalnego jedynie ze sławnym filmem „Piła 8 i ¾”. Kinomani nie doczekali się wprawdzie efektów specjalnych znanych z wymienionego filmu, ale nie powinni się czuć zawiedzeni. Zatryumfowało kino rodzime. Markowe kino rodzime. Nic dziwnego, ponieważ partia wielokrotnie zdążyła nas przyzwyczaić do tego, że z ogromnym sukcesem wprowadza w życie niektóre przynajmniej osiągnięcia polskiej kinematografii.

Radę Programową partii zaszczyciła wystąpieniem szefowa partii, jak zwykle wytworna, zalotna i błyskotliwa. Pani premier, bo taki ma zwyczaj, bo to jeden z jej znaków firmowych, swe wystąpienie przeczytała. Dobrze się stało. W przeciwnym razie przekaz mógł ulec zniekształceniu, a zakochani w partii obywatele mogliby popaść w konsternację.

Zawsze jest ktoś, kto pisze wystąpienia prominentnych polityków. Interesujące nas przemówienie pani premier też ktoś napisał za nią. Nie wiem, kto był autorem. Wiem jedynie, że mnie o to nie poproszono – może i dobrze. Nie wiem, kto napisał, ale gdybym miał się o to zakładać, oddałbym żonę, stawiając na „Misia” Kamińskiego. Jeśli nie zawodzi mnie intuicja, mieliśmy do czynienia z podwójnym „Misiem”. Nie mylić z podwójnym nelsonem, bo efekt nie był aż tak porażający. Pierwszego „Misia” już znamy, drugi „Miś”, to ten sławny „Miś”. Nie sądzę, by ktokolwiek był w stanie lepiej naśladować poetykę tego filmu, a zatem można podsumować, że wystąpiła idealna symbioza „Misia” z „Misiem”. Co oznacza zarazem, że „temu Misiu” naprawdę można zaufać – zakończenie będzie dokładnie takie samo.

Pani premier przeczytała wypracowanie na ocenę „dostateczny”. Tak naprawdę na „dostateczny minus”, ale powinniśmy wobec niej zastosować taryfę ulgową, w końcu kieruje rządem. Inna rzecz, że premier powinien sobie lepiej radzić z czytaniem, skoro nie radzi sobie z bardziej skomplikowanymi kwestiami. Pani premier spaliła nawet jedyną kwestię, która w tym przemówieniu zasługiwała na uwagę, bo była dobra retorycznie: „prezes mówi o zmianach, niech się zmieni”.

„Miś”, to znaczy nie „Miś”, tylko pani premier skupiła się na dwóch kwestiach: obszerniejszej i uboższej. Obszerniejsza dotyczyła PiS-u, prezesa i prezydenta. Można ją podsumować krótko – będzie jeszcze gorzej (chociaż to prawie niewyobrażalne) niż przed ośmiu laty. Zwłaszcza że w opowiadaniu pani premier pojawił się „Maciarewicz”. Uboższa dotyczyła partii. Można ją podsumować krótko – będzie jeszcze lepiej (chociaż to prawie niewyobrażalne) niż dotychczas. Optymizm pani premier był tak zniewalający, że zacząłem się bać. Pomyślałem sobie bowiem, że jeśli partia wybuduje nam jeszcze więcej autostrad, dróg, mostów, Orlików, szpitali, stadionów i szkół, zostaniemy zmuszeni do zaanektowania jakiegoś obcego terytorium, bo w naszej ukochanej Polsce tyle już pobudowano, że nie ma gdzie igły wcisnąć. Nie mówiąc o zegarku. Mało tego, pani premier się odgrażała, że partia nigdy nie skończy. Bo tak nas ukochała.

Jest jednak coś, czego budować partia nie będzie, nie będzie budować pomników. W domyśle (chociaż, biorąc pod uwagę jej elektorat, nie wiem, czy trochę nie na wyrost): nie będzie budować pomników Lecha Kaczyńskiego i, jak sądzę, upamiętniających Smoleńsk. Jeśli rzeczywiście napisał to „Misiek” [… - zadziałała cenzura wewnętrzna].

Partia uszczęśliwiła swoich wyborców w jeszcze dosadniejszy sposób. Pani premier przedstawiła trzech (czyżby „lokomotywy”?) przyszłych parlamentarzystów partii. Listy partii wzmocnią: Michał Mazowiecki, Grzegorz Napieralski i Ludwik Dorn. Pomysł jest doskonały, przypomina sławny manewr Ulricha von Jungingen wprowadzającego w pole szesnaście odwodowych (obwodowych?) chorągwi. Michała Mazowieckiego wybrano dzięki nazwisku. Szkoda, że na nim poprzestano. Dlaczego nie zaproponowano kandydowania Kasi Tusk? Dlaczego na listach nie znalazł się Józef Bąk? Grzegorza Napieralskiego wybrano dlatego, że nie nazywa się Miller. Ludwika Dorna? Ludwikowi Dornowi trzeba po prostu współczuć. Czy ktoś kiedykolwiek upadł aż tak nisko?

Pani premier przejdzie do historii, nawet jeśli byłaby to wyłącznie historia anegdot. O „Miśku” historia zapomni. Zapomni, bo takich jak on było w niej na pęczki.    

capa
O mnie capa

"Jestem jak harfa eolska, która wyda kilka pięknych dźwięków, ale nie zagra żadnej pieśni."

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka